Kłaniamy Ci się...
Ci, którzy chcieli królem obwołać Pana, teraz domagają się krzyża na Jego ramiona. I ten krzyż przychodzi.
Gdy nam ludzie wtłoczą na barki krzyż, który pozwoli nam odczuć ciężar naszego jestestwa, umiejmy zachować wspomnienie tej stacji, tego, że Syn Boży, który nazwał siebie Drogą, bierze na swoje ramiona spokojnie i odważnie krzyż wtłoczony przez ludzi – krzyż bez sensu – i mówi, że ten kielich otrzymuje od Ojca. Mało tego, dodaje, że każdy, kto chce iść za Nim, a nie bierze krzyża swego na każdy dzień, nie jest Go godzien i nie może być uczniem Jego.
A więc Chrystusa nie zrozumiem i nie nauczę się, jeżeli codziennie, od pierwszej chwili świadomości nie wezmę krzyża. Dobrze jest zachować tę starą i wypróbowaną przez ludzi symboliczną czynność znaku krzyża na sobie zaraz po przebudzeniu, znaku krzyża, który powinien nam przypomnieć tę stację.
Biorę go, Panie, na dziś i na jutro – by tak mocno, niejako namacalnie przyjąć rozpiętość tego
Krzyża, jego ciężar, jego ogrom. Wtedy ciężar Chrystusowy staje się lekki, a jarzmo upokarzające słodkie – znowu: bo Pan tak powiedział. A więc: krzyż codzienny nas nie minie – raz będzie to choroba, zmęczenie, drugi raz niezrozumienie, trzeci raz nadmiar obowiązków, czwarty raz będzie to natłoczenie się wszystkiego na raz, powstanie wielki zator. I będzie nam się wydawać: ja tego nie udźwignę. Właśnie w takich momentach zwróćmy się do Pana, który bierze krzyż... w milczeniu.
Ale sami nie nakładajmy na innych krzyża. Oszczędzajmy innych. Obchodźmy się z nimi jak z dziećmi. Traktujmy ich jak świętość, jak Pana samego. Wziąć krzyż, a nie zrzucać go na innych – to droga świętości. I tu chciałbym powiedzieć o jednym jeszcze: mianowicie, żeby sedno swojej świętości umocować na krzyżu codziennym. Powiedzieć sobie: ten krzyż, który dzisiaj mnie spotyka, to jest krzyż dany mi przez Pana. Krzyż złożony z sytuacji, z konkretów. Poczynając od stanu pogody poprzez ludzi, którzy zetkną się ze mną, poprzez zmiany, zaskoczenie, wiadomości szokujące, poprzez słowa, które mogą mnie dotknąć, wiadomości, które mnie obezwładnią – wszystko to widzieć w wymiarach krzyża dobrze do mnie dopasowanego i ucałować go od razu, przycisnąć do serca i powiedzieć sobie:
O crux, ave
Spes unica.
Kocham cię, boś Chrystusowy
Boś mój, boś mi dany.
To jest wymiar mojej świętości na dzisiaj. I wtedy zobaczymy, jaka moc jest w tym krzyżu, w tym zwykłym, małym, codziennym, utkanym z przypadkowych sytuacji, a jednak nie przypadkowych. Bo on jest wymierzony dokładnie, do nas dopasowany, ma gorycz krzyża i ciężar krzyża i hańbę krzyża, ale równocześnie ma chwałę krzyża i wielkość, i zmartwychwstanie, i siłę: potrafi dźwigać. Ukochać i ucałować codzienny krzyż i powiedzieć: to jest mój krzyż.
Jeśli go nie odrzucę, to go udźwignę, bo Pan będzie ze mną. Kiedy go odrzucę, ryzykuję, że wtedy Pan dopuści na mnie lawinę innych krzyży stokroć gorszych, których już nie udźwignę, bo będę sam. Wybieraj...
Któryś za nas...