Mam trzydzieści lat, dobrą pracę, jestem wykształcona, żyję w szczęśliwym małżeństwie – po co mi więc „kręgi pokutne”, i tak nie rozwiążą moich problemów? Taka refleksja przemknęła mi przez myśl, kiedy weszłam na tę stronę pierwszy raz.
Moja wiara jest wiarą trudną. W dzieciństwie nieświadomą, w okresie dojrzewania zanegowaną, potem coraz świadomiej pogłębianą, ale z różnymi wahaniami. Trudno mi było dojrzeć miłującego Boga w moim życiu, trudno zrozumieć, że Bóg mnie kocha. Zmagamy się z mężem z problemem niepłodności.(należy odróżnić od bezpłodności). Kiedy człowieka ten problem nie dotyczy skupia się jedynie na medialnym wymiarze zagadnienia, który zupełnie pomija to, jak niepłodność wpływa na ludzi. Wciąż nie potrafię opisać uczucia rozpaczy i samotności, które nieustannie miałam w sobie. Żalu, do świata, ludzi, Boga, że to właśnie ja nie mogę zajść w ciążę, że tyle rodzi się dzieci niechcianych, przypadkowych, niekochanych, a tam gdzie tak bardzo się na nie czeka jest pustka. Każdy dzień był dla mnie kolejnym dniem cyklu, odmierzaniem czasu do terminu miesiączki i rozpaczą, że znowu jest. Nie potrafię oddać słowami tego, czym stało się moje życie, widziałam je jako pusty i beznadziejny upływ czasu. W chwili jakieś szalonej desperacji poprosiłam obcą osobę (sic!), z którą miałam kontakt jedynie zawodowy, a wiedziałam, że modli się dużo i jest osobą wierzącą, (bo w przeciwieństwie do innych nie ukrywała tego faktu) o modlitwę w mojej intencji. Wtedy dowiedziałam się o kręgach. To był jednak maj, okres już po Wielkanocy, nie mogłam więc przystąpić do kręgów. Wróciłam natomiast do zarzuconego wiele lat wcześniej zwyczaju czytania Biblii.
spes contra spem, czyli miej nadzieję wbrew wszelkiej nadziei
Przystąpiłam do kręgów w okresie Adwentu i tak naprawdę sama nie bardzo wiedziałam dlaczego. Może dlatego, że szukałam jakiegoś światła. To był kolejny rok: walki, leczenia, dużych dawek hormonów. To wszystko zaczęło się negatywnie odbijać na moim małżeństwie i na kontaktach z bliskimi. Ja, osoba zawsze pogodna, uśmiechnięta i bardzo energiczna stałam się wewnętrznie kupką nieszczęścia. Czasami patrzyłam na siebie jakby wewnętrznym okiem i widziałam beznadzieję. Co się stanie, jeżeli nigdy nie będziemy mogli zostać rodzicami? Co będzie, jeśli żadne lekarstwa i metody mi nie pomogą? Wiedziałam, że muszę znaleźć w sobie siłę, by móc w takiej sytuacji żyć, by potrafić odnaleźć w sobie szczęście. Tylko jak to zrobić…. Przystąpienie do kręgów, a więc powrót do świadomej modlitwy, (czyli innej niż bezrefleksyjne klepanie pacierza) było taką próbą zmienienia czegoś na drodze, która wiodła do samozniszczenia.
Nigdy nie zapomnę mojego ogromnego zdziwienia, kiedy w dniu mojego pierwszego postu na Mszy o godz. 7 zobaczyłam kościół pełen ludzi. Hm, to chyba musi im coś dawać skoro są tutaj o 7 rano! – pomyślałam. Uczestnictwo w tej Mszy mnie samą napełniło pokojem i radością – wszystkie czytania były jakby dla mnie.
Nigdy nie zapomnę tekstu poświęconego pierwszej radości Maryi – zwiastowaniu. Pierwszy raz spojrzałam wtedy na Maryję, jak na zwykłą kobietę postawioną w niezwykłej i wcale nie prostej sytuacji. Zamiast wyidealizowanego obrazka z miłym aniołkiem przynoszącym radosną wieść zobaczyłam kobietę, która staje wobec sytuacji, której nie rozumie, która powoduje napięcie między nią a mężem, a jednak mówi „niech mi się stanie”. Zawierza. Często wracam do tego tekstu – szczególnie do tego fragmentu:
„Przypatrzmy się najpierw zwiastowaniu. Przywykliśmy już nieco do tego wydarzenia. W naszej tradycji ma ono nastrój trochę sielankowy, pozbawiony napięcia, jakie musiało towarzyszyć młodej dziewczynie z Nazaretu. Co naprawdę przeżywała Maryja? (…) Pomimo wielu pytań, które nosi w swoim sercu, nie przestaje ufać Bogu. Nie podejmuje działania, wierząc, że Bóg sam wypełni w niej obietnicę. Nie stara się wytłumaczyć Józefowi, że spodziewa się Syna, ale pozostawia tę sprawę Bogu. Bóg posyła anioła do Maryi, ale nie wiadomo dlaczego „spóźnia się” z wiadomością dla Józefa. Wiemy przecież, że Józef chciał ją odprawić, aby Jej nie zhańbić. Jaki straszny dramat musiał się rozegrać pomiędzy nimi. Dlaczego Bóg do tego dopuścił? Przecież mógł równocześnie posłać anioła do Józefa i nie dopuścić do cierpienia. Ale Bóg chciał, by ich miłość została wypróbowana poprzez cierpienie, by obumarli, aby wydać owoc. „
To bezwzględne zawierzenie Maryi Bogu, jej ufność pomimo naprawdę skomplikowanej sytuacji dało mi naprawdę dużo do myślenia. I dało mi nadzieję, że być może i ja kiedyś odnajdę spokój. Teraz modlę się najczęściej prosząc Boga, bym potrafiła przyjąć Jego wolę. Bym wierzyła, a nie żądała. Oczywiście różnie z tym bywa. Ale modlitwa, cały cykl rozmyślań i ofiar związanych z Adwentem i Wielkim Postem pozwoliły mi odnaleźć w sobie pokłady radości. Bo wiara daje radość i oparcie. Dzisiaj się uśmiecham i wierzę, że Bóg wie, co dla mnie dobre (brzmi naiwnie, prawda?, a jednak tak właśnie jest). Powoli odzyskuję siłę, by żyć i nadzieję, by walczyć o moje dziecko. Nie da się opisać spokoju, jaki płynie z porozumienia z Bogiem, pewności i radości, jaką daje człowiekowi tylko wiara.
Żyjemy w świecie, który uczy nas, że człowiek może wszystko. Wystarczy tylko chcieć i mieć pieniądze, a każdy problem da się rozwiązać, każdą przeszkodę usunąć. Widać to doskonale w życzeniach, jakie sobie składamy. Coraz częściej życzymy „Zdrowia i pieniędzy!” bo to podstawy dla szczęścia, całą resztę zorganizujemy sobie sami. Problem zaczyna się w momencie, kiedy czegoś nie można kupić (miłości, dziecka, zdrowia). Człowiek bez Boga jest w strasznej sytuacji, bo sam chce być bogiem, ale wie, że nie jest wszechmocny.
Podsumuję informacją dla tych, którzy zajrzeli na tę stronę przypadkowo [wszyscy inni to wiedzą ;)]. Adres skłania do podejrzeń, że to strona dla mocno nawiedzonych w moherowych czapach. Czap ani beretów nie zauważyłam, choć spotkanie zapoznawcze miało miejsce w bardzo zimny listopadowy dzień – są to po prostu normalni ludzie, którzy odkryli, że do życia potrzebują Boga, bo to On nadaje sens ich istnieniu.
Ania
Pozwolę sobie na dopisanie pod świadectwem Ani pewnej bardzo radosnej wiadomości. Otóż tuż przed Wielkanocą 2009 Ania dowiedziała się, że jest w stanie błogosławionym. Dzielmy tę radość z Anią i wspierajmy modlitwą to poczęte życie.
Jola K.